1. Ballada o trzech nieznajomych, czyli rzecz…


    Data: 10.04.2021, Kategorie: horror, śmierć, mało seksu, akcja, erotyka, Autor: Agnessa Novvak

    ... Przysiadła mi na kolanach, kładąc dłoń na policzku. Odsłoniła wcale nieidealne ząbki dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem, gdy staliśmy przy samochodzie. Przytuliła się do mnie wciąż wilgotnym, oblanym gorejącą łuną ciałem, ewidentnie starając się nie dotknąć mnie w żadne wrażliwe miejsce. Nie przerywając uśmiechu, przylgnęła do mnie ustami, zostawiając po sobie subtelnie słodkawy posmak.
    
    – Czyli zostałam sama – nie byłem pewien czy zapytała, czy jedynie stwierdziła oczywisty fakt.
    
    – Masz przecież mnie! – zaprzeczyłem odruchowo, choć wiedziałem jakże pusta i fałszywa była to deklaracja.
    
    – Przepraszam – nieoczekiwanie spuściła wzrok – ale nie mogę inaczej. Teraz to ty wybacz mnie.
    
    Pojąłem słowa Aurory dopiero wówczas, gdy znienacka chwyciła mój własny nóż i wbiła go we mnie z taką siłą, że zatrzymała się dopiero na króciutkim jelcu. Po czym powstała, odwróciła oczy i bez słowa zaczęła iść w kierunku dworu. Powolutku, krok za krokiem, jakby celowo napawając się nieuniknionym. W końcu, sparaliżowany bólem, przestałem rozróżniać jej sylwetkę na tle płomieni, by po chwili usłyszeć narastający, przeraźliwy krzyk, od którego powietrze zawibrowało, rozsadzając bębenki w uszach.
    
    Niczego więcej nie byłem już w stanie sobie przypomnieć.
    
    Przesycony przenikliwą wilgocią świt nieśmiało budzi się do życia ponad spalonymi resztkami dworku, którego pierwotnej wielkości i chwały można się miejscami już tylko domyślać. Rozświetla skruszone nad samą ziemią nędzne resztki ...
    ... kolumn niegdysiejszego ganku, gęsto porośnięte dziko wybujałymi na żyznym popiele krzewami. Przenika przez puste oczodoły nielicznych, pozostałych pośród zawalonych ścian okien, z których gdzieniegdzie wystają gałęzie pnących przez lata ku niebu drzew. Po kolejnych paru minutach wydobywa z cienia stertę gruzu na środku placu, będącą niegdyś zdobną fontanną, w której nikt nikogo już niecnie nie pochwyci. Pod którą siedzę zrezygnowany, czekając ratunku, który nigdy nie nadejdzie.
    
    Wpatruję się w owe wszystkie dziwy z niedowierzaniem, wypieranym przez narastający z przerażającą konsekwencją strach. Wiem przecież, gdzie się znajduję i doskonale pamiętam, co się wydarzyło. A może jednak nie? I wszystko dokoła jest li tylko snem? Marą? Halucynacją? Nie zmienia się jedynie jedno. Wszędzie wciąż panuje upiorna, przerywana co najwyżej wątłym szelestem liści, cisza. Najwyraźniej kompletnie niezainteresowane mymi rozterkami słońce rozgania speszoną jego natarczywością mgłę, wycofującą się trwożnie za kamienny most, w którego poszczerbione resztki wpatruję się coraz mniej przytomnie. Czekając ratunku, który… tylko czy na pewno?
    
    Z początku nie mam pewności, ale każde kolejne uderzenie wybrzmiewa coraz wyraźniej. Ktoś ewidentnie wchodzi na mostek z drugiej strony. Dostrzegam jakby kaptur, czy raczej… nie, jednak chustę, wyszywaną w kolorowe motyle, wieńczącą niską, krępą sylwetkę, opartą na podbitej metalem, stukoczącej lasce. Chcę ją przywołać, ale słowa więzną mi w gardle, a nerwowe ...