1. Pieskie Życie Anny Morrison


    Data: 27.07.2020, Autor: AleidaMarch

    Ręce trzęsły się jej z zimna, a ostre światło halogenowych lamp świdrowało jej nienaturalnie rozszerzone źrenice, powodując uczucie bólu, który przeszywał całą jej czaszkę. Naciągnęła daszek swojej bejsbolówki prawie pod sam nos, wzdrygnęła się i ruszyła chwiejnym krokiem sklepowymi alejkami. Mijała wstążkowane makarony, na których uśmiechnięta babunia szczerzyła do niej zęby, śmiejąc się głośno, że na pewno jej się nie uda, nie tym razem. Kolorowe płatki niemodyfikowane genetycznie tańczyły na tekturowych pudełkach, pozdrawiając ją środkowym palcem. Szybciej - pomyślała, ocierając bladą dłonią zimny pot ze skroni.
    
    -Uprzejmie informujemy naszych klientów, iż za 15 minut będziemy zamykać sklep, prosimy o kierowanie się do kasy - dźwięczny, piskliwy głos rozbrzmiał w całym supermarkecie oraz w jej czaszce, pozostawiając nieprzyjemne echo, które odbijało się między półkulami mózgu, jak ping-pong'owa piłeczka.
    
    Niczym jaszczurka dopełzła do miejsca przeznaczenia, regał z luksusowymi likierami, szybka kalkulacja, 2 Johnny Walkery i Burbon, jeśli sprzeda to za połowę ceny dostanie upragnioną nagrodę. Zimną, bladą i kościstą dłonią przywitała się z Johnnym, rozglądając się nerwowo. Wylądował w jej parcianej torbie z lisim ogonkiem. Za chwileczkę pojawił się tam jego brat bliźniak, a ciepłe schronienie w rękawie wojskowej kurtki znalazł Kentucky Special Burbon. Zachwiała się na nogach, które w jej przypadku wyglądały jak nadgniłe szczudła, na których porusza się żałosny ...
    ... błazen. Natłok myśli i gospodynie domowe, które zdobiły opakowania pełnoziarnistej mąki powtarzały jej to jak mantrę, ale przecież zawsze się udawało. Wzięła kilka głębszych oddechów, starała się nie dygotać czy to ze strachu, czy z głodu. Z głodu, przecież robi to tylko dlatego, że tak bardzo potrzebuje napełnić swój żołądek, oczywiście za pomocą iniekcji. Crack, jej ukochane dziecko, czekało za rogiem w przedszkolu, zwanym meliną Jerry'ego, tak bardzo stęsknione jej matczynego ramienia... Przecież musi je odebrać, musi się udać...
    
    Zaczęła pokracznym krokiem sunąć na drewnianych wyszczerbionych szczudłach w kierunku kas, nie miała pieniędzy, by dla niepoznaki kupić bochenek chleba czy tą cienką, niemiecką szyneczkę, którą to żona amerykańskiego robotnika przyozdabia jego drugie śniadanie, i kiedy mu ją wręcza czule całuje go w policzek.
    
    - Miłego dnia kochanie.
    
    Kochanie? Kochanie czekało u Jerry'ego, tak bardzo stęsknione matczynego uścisku, tak bardzo potrzebowała teraz napełnić się tą czystą miłością, poczuć spokój i błogość, odzyskać kontrolę nad swoim ciałem i myślami. Przeszła przez linię kas, starając się nie spoglądać na nikogo i na nic, pewnym krokiem, o ile to komiczne włóczenie nogami można nazwać krokiem, przeszła przez swoją linię mety. Poczuła ulgę, endorfiny tańczące w głowie już przygotowywały strzykawkę i grzały na srebrnej łyżeczce solidną dawkę miłości... Sama ta wizja spowodowała, że odzyskała czucie w nogach i jakby pewniej zaczęła podążać do ...
«1234...»