1. Warto być nauczycielem


    Data: 10.09.2020, Autor: Indragor

    - - - Sobota - - -
    
    Siedzę w domu i kończę sprawdzać klasówki. Nie takie zwykłe, bo są to zaliczenia pierwszego półrocza ostatniej klasy licealnej. Właściwie czemu siedzę w domu w sobotni wieczór? 32-letni facet powinien raczej gdzie indziej teraz się znajdować, a jak już w domu to nie sam. Cóż, ponad rok temu definitywnie rozstałem się z żoną. Narzeczeństwo trwało dłużej niż małżeństwo. Ot, taki paradoks. Cztery lata, a to drugie dwa i pół roku. Znaliśmy się jeszcze z okresu studiów, choć z innych kierunków. Dlaczego tak się stało? Teraz to już chyba bez znaczenia, tak samo, jak to, kto był winny rozpadowi, chociaż rzadko bywa, aby wina leżała tylko po jednej stronie. Mam tego świadomość. Po prostu tak się ułożyło i tyle. Nie ma obecnie potrzeby roztrząsania przyczyn, ani nawet nie mam na to ochoty. Tak czy owak, teraz, aby skorzystać z towarzystwa kobiety, muszę liczyć na swój urok osobisty. Wiem, w dwudziestym pierwszym wieku gruby portfel jest znacznie lepszym afrodyzjakiem, jednak jako nauczyciel nie mogę liczyć na grubość portfela zadowalającą bywalczynie pubów takie, które i mnie by zadowalały. Nie narzekam. Do pierwszego starcza mi, a i urok osobisty czasami wystarczy.
    
    Uczę matematyki, jak pewnie zauważyliście w liceum. Raczej jestem dobry w tym i mam dobry kontakt z młodzieżą. Być może też z powodu wieku. Tak więc siedzę i sprawdzam klasówki. Ostatnia. Weronika Z. Celowo zostawiłem ją sobie na koniec. „Panna pyskata”. Ładna, wysoka dziewczyna, dobrze zbudowana, ...
    ... nie taka „chudodupka” jak inne, ale też bez śladu nadwagi. I na tym właściwie kończą się jej zalety. Potrafi być pyskata, wręcz arogancka, można powiedzieć. Chociaż czy to cecha negatywna to rzecz gustu. Współcześnie może nawet zaleta ułatwiająca życie, ale dwa, trzy pokolenia wstecz byłaby nie do przyjęcia u dziewczyny. Ot taki kolejny paradoks dziejów. Uczciwie muszę jednak przyznać, że w konflikt wchodziła raczej tylko z kolegami i koleżankami z klasy, dlatego nie była przez nich zbyt lubiana, choć o wrogości też nie można było mówić, raczej o pewnej dozie niechęci. Z nauczycielami o ile mi wiadomo nie. Gdy sytuacja zaczynała robić się nieprzyjemna, wycofywała się. I te oceny z matematyki, bo z innych przedmiotów, szczególnie humanistycznych, lepiej czy gorzej, ale jakoś sobie radziła. Wahałem się co postawić. W pierwszym odruchu chciałem dać „dopuszczający”, ale już z poprzedniej klasy do tej maturalnej przeciągnąłem ją za uszy. Dlatego teraz nie mogłem postąpić inaczej, tylko pała, choć bardzo nie lubię takich sytuacji, bo oznaczają one, że poniosłem porażkę jako nauczyciel. A przegrywać nie lubię. Kto zresztą lubi. Jeszcze pierwsza klasa nie zapowiadała katastrofy. Szału nie było, ale jechała równo na trójach, a i pojedyncze czwórki się trafiały. Załamanie przyszło rok temu. Właściwie to już nie powinna być promowana do tej klasy, ale jak mówiłem, przeciągnąłem ją za uszy, licząc, że to chwilowe i dziewczyna się podniesie. Próbowałem różnych rzeczy, nawet zasugerowałem ...
«1234...17»