1. Wolność cz. 2


    Data: 24.10.2020, Autor: MsSami

    Minął już miesiąc mojej samotnej wolności w Gdańsku. Wolne Miasto, Wolna Ja.. Wszystko do siebie pasowało. Zauważyłam nawet pewne plusy mieszkania z dala od rodziny- nikt mi nie przeszkadzał w pracy, nikt nie pukał i nie rozpraszał, a w chwili, w której zaczynałam nowy projekt wiedziałam, że nikt mi nie przeszkodzi w jego zakończeniu.
    
    Nie wszyscy rozumieją co oznacza praca freelancera- nikt nie płaci mi, jakby się mogło wydawać za siedzenie przed komputerem, a za pracę, którą na nim wykonuje. Deadline- jeśli nie wyrobię się w terminie, to nie będę miała za co opłacić mieszkania. Jak usłyszałam kiedyś, w jakiejś morskiej piosence- sama sobie jestem sterem, żeglarzem, kapitanem i okrętem, a nie raz również morskim bałwanem.
    
    Zaczął się mój drugi wieczór, sam na sam z piękną i cichą gdańską ulicą Długą. Tu zwykle zaczynały się wszystkie wycieczki „po Gdańsku” w których brałam udział. Stare kamienice, sklepiki, które z zewnątrz wyglądały jak zaklęte przed wiekami- wszystko to jakoś przyciągało, magnetyzowało, nie pozwalało mi się odezwać od tej ulicy. Usiadłam na schodkach pod Dworem Artusa. Kilku samotnych wędrowców po drugiej stronie uliczki raczyło się bajkowym trunkiem marki prosto z Puszczy. Musiałam błądzić tak już kilka godzin- zegar na wierzy wskazywał 22, a po moich plecach przeszedł dreszcz. Potrzebowałam się rozgrzać. Poprawiłam bojówki, które lekko zsunęły mi się z bioder, przeklinając na paski, które zostawiłam w starym domu i ruszyłam w stronę złotej ...
    ... bramy.
    
    Światło latarni oświetlało kostkę brukową pod moimi nogami, oraz jedyną grupkę na tej ulicy, stojącą tuż obok wielkiego napisy „Kawa, Herbata, alkohole- bar”. Chciałam wyminąć ich, gdy usłyszałam słowa piosenki, dochodzące zza drzwi.
    
    „…Więc szumi nam zielony las, zielone myśli w głowie miej, marzenia rozśpiewane…”
    
    Przecież właśnie to zrobiłam. Pogoniłam za marzeniami, przenosząc się do tak dalekiego i obcego miasta. Nie mogłam koło tego miejsca przejść. Jak ciągnięta niewidzialną siłą weszłam za solidne, dębowe drzwi. Przywitały mnie schody. Bar, do którego zmierzałam, był umiejscowiony w piwnicy jednej z kamieniczek. Nie mogłam się wycofać. Słowa piosenki ciągnęły mnie do środka, a ja nie mogłam się temu oprzeć.
    
    Po raz pierwszy widziałam taką piwnicę. Miejscami ze ścian schodziła farba, czuć było zapach alkoholu, a ławki i stoły chyba były równie stare jak cała ta kamienica, ale wydawała się przekazywać wchodzącemu opowieści o każdym człowieku, który kiedykolwiek wszedł do tego miejsca. Na środku Sali stał duży stół, przy którym siedziało kilku młodych mężczyzn- w tym jeden z gitarą. Usiałam na jedynym wolnym miejscu przy barze, rozglądając się w koło. Wszystko tu było inne. Bar, był blatem z litego drewna, a właściwie kilku ociosanych grubych bali, umiejscowionym w jednym z licznych łuków, tak, że nikt postronny nie mógł za niego wejść. Aby dostać się do głównej sali, w której siedziała wesoła kompania trzeba było zejść po kilku ceglanych schodkach, do ...
«12»