1. Natarczywy kielich, czyli nóż porozumienia (III)


    Data: 22.06.2021, Autor: AleidaMarch

    Dochodziła czwarta po południu. Okazało się, że w jednym z kątów tego obszernego pokoju stał zegar. Dał o sobie znać czterokrotnie powtórzonym dźwiękiem, nagle wywracając z równowagi panującą od dłuższej chwili ciszę. Niebo robiło się coraz bardziej granatowe. Przez szpary w oknach wpadały do środka niewielkie podmuchy wiatru, które trącały zniszczone, jednak być może ładne w czasach swej świetności, zasłony. Wicher w pewnej chwili przybrał na sile obijając się mocniej o stojącą na swojej drodze budowlę, sprawdzając wytrzymałość zawiasów okiennic z niemałą do nich pogardą.
    
    Nasz bohater poderwał się, by domknąć każde z okien po kolei, by potem zniknąć w tym samym kącie pokoju, skąd niedawno wydobyło się bicie zegara. Bohaterka wciąż leżała na podłodze, z góry zgrabnie przypominając literę X, nałożoną na symetryczny oktagram. Kroki jej właściciela stały się pewniejsze, wino powoli wietrzało z tej, uzbrojonej w lubieżne pomysły, głowy. Przyniósł z zakątka niedostępnego dla jej wzroku kilkanaście świec, jeśli nie było ich więcej niż dwadzieścia. Począł je rozkładać wszędzie wokół, ku jej zaniepokojeniu - niektóre całkiem blisko. Za blisko. Jedna, dosyć chwiejna i długa, została przez niego umieszczona blisko jej ramienia i otaczających ją gęsto włosów. Mimo podstawek, wszystkie były gotowe spaść pod wpływem najbardziej błahego drgnięcia, o które nie było tutaj trudno.
    
    Zbiegł na dół z ostatnią ze świec. Po ponownym przekroczeniu progu tego, w większości pogrążonego już w ...
    ... ciemności pokoju, dał mu nową nadzieję na światło. Wkrótce każda z ustawionych świec się paliła, paliła się także i jego ofiara - z obawy, że któraś się nagle na nią z impetem przewróci i płonąć nie będzie już tylko od środka. Odczytał te myśli, jednak tym razem nie zareagował. Zaczął się jedynie przechadzać po drewnianej podłodze, cierpliwie omijając źródła światła, palące się leniwie i lekko migoczące do niego językami ognia. Doszedł wreszcie do zasłon, które cierpliwie zasunął, choć stawiały opór. Widocznie był specjalistą od łamania oporu.
    
    Wreszcie, kiedy przestał rozprawiać się z budowaniem atmosfery, mógł się zająć swoją bohaterką. W jego dłoni wciąż tkwiła świeca, ta od której zapalał wszystkie inne. Zbliżył się, wyciągając przed siebie tę właśnie dłoń i pozwolił, by ciało do niego należące, pokrył nieśpiesznie kapiący wosk. Nie zabrakło gęsiej skórki i kilku syknięć hamujących samoistnie nasuwające się w takich chwilach przekleństwo, jednak nie było tak strasznie, jak strasznie malować by się mogło.
    
    Kiedy znudziło mu się zdobienie swojej ofiary w powyższy sposób, usiadł na podłodze na wysokości jej tułowia. Spacerował sobie zimną dłonią po jej brzuchu, zahaczając czasem o górę ud i mostek. Czuł mimowolne drżenie przeszywające spokojne ciało swojej złotowłosej partnerki w interesach. Zastanowił się chwilę jak mógłby ją ogrzać. Stanęło na tym, że przechylił swoją prawie opróżnioną butelkę do wysokości jej ust, ona podniosła się na tyle, ile mogła. Była zmuszona ...
«123»