Udawana randka Marty
Data: 03.06.2021,
Kategorie:
randka,
Mamuśki
nieśmiały,
pończochy,
udawanie,
Autor: historyczka
... adepta sztuki Amora.
- Lubku… on jest wspaniały!
Na dowód tego, ujęłam go w dłoń. Prężył się jak pika gotowa do dźgania.
- Jaki on twardy… i jaki duży!
Pragnęłam poczuć go w sobie. Ale najpierw chciałam oddać mu hołd. Tym samym ośmielając młodzieńca najmocniej jak się da. Pocałowałam go w sam czubek. Potem polizałam, jak najwspanialszego loda. By, powoli, ujmować go w usta, połykać najgłębiej jak to możliwe. Czyniłam to z namaszczeniem, niczym religijny rytuał. Uklękłam przed nim. Ekscytowało mnie to, że znalazłam się w tak wiernopoddańczej pozie. Suwałam ustami po twardym trzonie, starając się utrzymywać z nim kontakt wzrokowy. Widziałam po minie jak jest rozgorączkowany. Kiedy ustami pieściłam jego korzeń, wznosił oczy ku niebu, jakby wznosił modły, zdawał się mówić: - Panie, niech ta chwila trwa wieczność!
Ssałam go z dużym zaangażowaniem, choć spodziewałam się, że jak to młody i nieoświadczony chłoptaś, może łatwo przedwcześnie wytrysnąć.
Dlatego robiłam krótkie przerwy, które wykorzystywałam do wychwalania „mieczyka” mojego rycerza.
- Lubomirze… twe berło dowodzi, że prawdziwy z ciebie mężczyzna. Chłop, że tak powiem, na schwał!
Po czym znów brałam się do intensywnej pracy ustami… Tak bardzo chciałam mu zrobić „dobrze”. Moje podniecenie nie znało granic… Zapomniałam dawno o udawanej ...
... randce… zapomniałam o instruktażu…
Myślałam tylko o tym, jak bardzo chcę czuć w sobie Lubomira. Jego potężne „berło”.
- Lubku… mówiłam ci, że są kobiety, które już na pierwszej randce, idą na całość. Skoro nasz instruktaż ma być pełny… Czas na dopełnienie lekcji…
Wzięłam go za rękę i pociągnęłam do łóżka. Sama się na nim rozłożyłam i zachęciłam młodzieńca, żeby położył się na mnie. Tak bardzo tego chciałam. Poczuć na sobie mężczyznę.
Podciągnęłam spódnicę. Szeroko, zapraszająco, rozłożyłam nogi.
Rozdygotany młodzian szukał wejścia do mojej norki. Zsunął z niej koronkowe stringi na bok i próbował lokować tam swego „pytona”. Szło mu to bardzo niewprawnie, zwłaszcza, że trząsł się z przejęcia. Próbowałam temu zaradzić, czule się do niego uśmiechając i szepcząc.
- Lubomirze… oto jestem twoja… Ulegnę ci… Weź mnie… jak zdobywca.
Smarkacz, jakby nie wierzył swemu szczęściu. Wreszcie udało mu się ulokować czubek swojej buławy we właściwym miejscu.
- Achhh… - westchnęłam.
Przymknęłam oczy, gdy czułam, jak twardy trzon powoli wsuwa się we mnie. Byłam szczęśliwa. O Lubku powiedzieć, że był szczęśliwy, to jak nic nie powiedzieć. Gdy wsunął się do końca, jego oczy wyrażały niewysłowiona pasję. Jakby odkrył prawdę Wszechrzeczy.
- Lubomirze! Posiadłeś mnie!
Wiedziałam, że moja misja dopełnia się.