1. Dźwigary i gąbki


    Data: 20.11.2020, Autor: Kocwiaczek

    ***
    
    Nazywam się Marek i jestem typowym samotnikiem. Mieszkam w niewielkiej mieścinie, która słynie tylko z tego, że duża zagraniczna korporacja otworzyła w niej swoją filię. Praktycznie wszyscy mieszkańcy są tam zatrudnieni, przez co każdy każdego zna, wiedząc o wzajemnych przewinieniach. Pracuję w tym przybytku jako projektant. Z modą zawsze byłem na bakier, zatem jako typowy nerd, zajmuję się szalunkami. Zresztą wielkiego wyboru nie miałem skoro owa firma taki ma właśnie profil działalności. Mogłem oczywiście nie wracać do domu po studiach, ale mieszkanie po zmarłych niedawno rodzicach budziło we mnie sentyment. Żal mi je było sprzedawać, a więc wciąż tkwię na starych śmieciach. Jak mawiają: "c'est la vie".
    
    Moje życie nie jest zbyt skomplikowane. Zrywam się z rana, coś tam chapnę do żarcia i idę pieszo do pracy, gdzie siedzę w biurze do późnych godzin wieczornych. Nie mam żony, ani dziewczyny, zatem nikt mi nie truje, że wracam zbyt późno. Taka jest wartość dodana bycia singlem. W drodze do domu zazwyczaj zahaczam o delikatesy, gdzie zaopatruję się w alkohol i gotowe dania, które później przygrzewam w mikrofali. Ten stary sklep słynie z mięsnych wyrobów, a także z podrobów czy pasztetów. Wiem, że nie wszyscy je lubią, ale ten kto spróbuje ich głowizny lub nóżek, zawsze po nie wraca. Jedynie marne mają mięso mielone. Nie wiem co tam dają, ale ilekroć się na nie połaszczę, licząc, iż w końcu się poprawiło, zawsze pluję dalej niż widzę. Niebywałe, że mając tak dobre i ...
    ... świeże produkty, da się spieprzyć coś z pozoru najprostrzego. Polak najwyraźniej potrafi.
    
    Dzisiejszego dnia po raz kolejny przelazłem przez próg delikatesów z zamiarem zakupu pasztecików. Już około osiemnastej otępiały od AutoCADa umysł odmówił mi posłuszeństwa, więc pokaźna porcja wypieków z mięsnym farszem miała być tym, co doda mi energii na kolejny dzień. W połączeniu z siedemdziesiątką rudej, która oszraniała się w zamrażarce, paszteciorki stanowiły idealne uwieńczenie wieczoru. Jak wielkie było moje rozgoryczenie, gdy lada okazała się kompletnie pusta, a jedynym co stało w chłodziarce było znienawidzone mielone. Kupiłem je zniesmaczony i podreptałem do domu, licząc na to, że po dodaniu koncentratu i makaronu okaże się zjadliwe.
    
    Już na starcie nalałem sobie drinka. Miałem nadzieję, że na rauszu łatwiej przełknę kolejne łyżki ugotowanej potrawy. Nic z tego. Mięso suche na wiór, o smaku karton-gipsu w połączeniu z pomidorową pulpą. Nic mnie bardziej nie było w stanie wytrącić z równowagi od michy niezjadliwej brei z brązowymi nitkami. Na domiar złego sięgnąłem w sklepie po pełnoziarnisty makaron. Tego było za wiele! Rzuciłem ścierkę na blat i porwałem z wieszaka klucze. Już ja im dam do wiwatu! Jak można sprzedawać takie paskudztwo?!
    
    Pomaszerowałem nieco chwiejnym krokiem do delikatesów. Co z tego, że było osiem minut po godzinie zamknięcia? Mnie nie obsłużą? Swojego stałego klienta? Rolety były na wpół opuszczone, ale drzwi nie zostały zamknięte. Wślizgnąłem się ...
«1234»