1. Letni, wilgotny deszcz


    Data: 10.10.2020, Autor: Dom

    Strużki ciepłego wilgotnego deszczu nadawały rytm późnej, nocnej porze. Lekko żółtawe światło pobliskiej lampy zgrabnie oświetlało pobliskie otoczenie. W dali tańczyły światła bliskiego dużego miasta. Zacinający coraz intensywniej letni deszcz rytmicznie odbijał się od daszka niewielkiego prowincjonalnego przystanku z głęboką przestrzenią wewnątrz, który o tej porze powinien już być dawno pusty. Niemniej pomimo aury można było dostrzec męską, przysadzistą postać, oraz niewielką walizkę która stała tuż przy ławce w głębi wiaty. Silne ramiona, pokrywał jasny sweter. Mężczyzna siedział i kontem oka obserwował wiotką kobiecą postać, która walcząc z zacinającym coraz mocniej deszczem próbowała z trudem utrzymywać równowagę, niosąc parasol w jednej ręce i jednocześnie taszcząc podręczy kufer w drugiej. Marsz który powinien trwać minutę, kuriozalnie ciągnął się w nieskończoność. Parę metrów przed wiatą mocniejszy podmuch wiatru sprawił że postać zachwiała się przez chwilę by następnie wypuścić bagaż i wciąż kurczowo trzymając się rączki parasolki, obrócić się i z impetem i zakończyć nagły wyskok w pobliskiej kałuży, mocząc już do końca, krótką zwiewną sukienkę.
    
    Mężczyzna poderwał się z ławki i nie bacząc na deszcz podbiegł do kobiety, szybko chwytając ją za delikatne ramię i jednocześnie pomagając wstać.
    
    - Nic Pani nie jest? – spytał podnosząc niewielki kuferek.
    
    - Jestem cała – odrzekła rozdygotanym głosem odgarniając mokre włosy z czoła.
    
    - Chodźmy – rzucił szybko, ...
    ... podczas gdy kolejne krople rzęsistego deszczu spadały na nich oboje.
    
    W chwilę później byli już pod daszkiem odstawiając kuferek na ławkę.
    
    Silne ramiona zagrały kiedy zdejmował swój sweter przez głowę i podawał kobiecie aby się ogrzała.
    
    - Co pani strzeliło przedzierać się w taką pogodę? – spytał opiekuńczym głosem
    
    - Byłam u rodziców i teraz mam ostatnią szansę wrócić następnym autobusem do siebie – odparła poprawiając sukienkę na biodrach.
    
    - Widzę że pani to tutejsza? - spytał zaczepnie.
    
    - Tak moi rodzice mieszkają w tym żółtym domu tuż za rogiem.
    
    - Ja… znam to miejsce… odpowiedział przyglądając się jej z zaciekawieniem.
    
    - Ttto Ty – wyszeptała – to przecież Ty… znam Cię przecież… - ostatnie słowa ugrzęzły jej w gardle, zaś napływające do oczu łzy nie pozwalały na dłuższe zdania.
    
    - Tak dawno Cię nie widziałem… - dodał z narastającym wzruszeniem.
    
    Na moment deszcz stal się nie słyszalny, a jedynym punktem orientacyjnym w przestrzeni były źrenice pięknych oczu. Wyciągniętą dłonią musnął delikatny policzek.
    
    - Ile to już lat…? – spytał z rozrzewnieniem w głosie.
    
    - Dużo… ale to dla mnie było wczoraj… - odpowiedziała trwając w dziwnym trasie.
    
    - Świetnie się trzymasz… wiek dodał ci powabu… - ciągnął dalej nie mogąc oderwać od niej wzroku.
    
    - Ty za to zmężniałeś… niezłe ciacho wyrosło… - szepnęła dotykając opuszkami palców jego silnego ramienia.
    
    Przez moment w ciszy patrzyli na siebie jak za dawnych lat porównując w głowie obraz wspomnień z ...
«1234»