1. Ocelot


    Data: 12.08.2020, Autor: Rabbit

    Spiritus movens objawił się mi w postaci spinek do mankietów. Czy raczej ich braku. Czy raczej - braku jednej, zabłąkanej - co zresztą na jedno wychodzi. Bez tego - nie wybrałbym się do jednej z wyrastających w metropolii, jak grzyby po deszczu, "galerii handlowej". Do tej pory nie zrozumiałem, dlaczego jubilerzy nagminnie migrują pod dachy tych przybytków wątpliwej przyjemności a niewątpliwego tłoku, a pech chciał, że bardzo przywiązany jestem do jednego wzoru spinek, dostępnego - rzecz jasna - tylko u jednego z nich.
    
    Po zakupie - i bodajże dwóch ulotnych atakach mizantropii - dałem się skusić nieodłącznej części rytuału galerii handlowej, mianowicie: piciu kawy. Wybrałem możliwie obiecującą pod względem osłony od zgiełku i jasnych świateł kawiarnię - jest ich tam wszak zazwyczaj multum - po to tylko, żeby jak zwykle rozczarować się płonnością nadziei.
    
    Niemniej, zabawiłem tam pewną chwilę, sącząc kawę i próbując się odprężyć przed ostatnią próbą, jaką będzie galop do wyjścia, pod prąd napierającego w popołudniowe godziny tłumu. Odrobinę mniej spięty, zacząłem się prostować i coraz swobodniej rozglądać, obserwując i taksując w myślach ludzi.
    
    Na wprost, lekko po lewej... Przy anonimowym, rattanowym stoliku siedziała ona, z głową na dłoni opartej o stół prawej ręki, prawą nogą zarzuconą swobodnie na lewe udo, wykonując wahadłowe ruchy wolną stopą, obuta w zapewne nietanie, beżowe, zamszowe botki. Prawdopodobnie bym jej nie zauważył, gdyby nie ta znudzona, może lekko ...
    ... dekadencka poza, tak stapiały się z tłem jej szare legginsy i grafitowy, długi do pół uda sweterek z golfem. Zdawała się nie mieć więcej niż siedemnaście lat, bardzo szczupła, najwyraźniej też dość wysoka. Nie sięgające ramion blond włosy opadały na jej skronie i kark dość burzliwą kaskadą - nie wiadomo: naturalna tendencja do skręcania się, czy efekt długotrwałej i starannej stylizacji przed lustrem. Gdzieś na dnie świadomości, jak uporczywe łaskotanie, trwało jednak wrażenie, że ani postawa, ani botki nie były tym, co przykuło tak moją uwagę do niej.
    
    Wątpliwości zresztą nie miały trwać długo. W chwili, gdy zdecydowałem się iść i dopiwszy kawę rzuciłem okiem na zegarek - pamiątkowego Breitlinga, którego dostałem od przełożonego po zakończeniu kontraktu inżynieryjnego w Dubaju - ona pociągnęła powłóczystym wzrokiem za krzątającą się kelnerką i nasze spojrzenia spotkały się, gdy ja podnosiłem swoje znad cyferblatu.
    
    Nad... wąskimi acz wydatnymi ustami, skrzywionymi w lekko pogardliwym grymasie, nad ostro zarysowanymi kośćmi jarzmowymi - płonęło dwoje kocich oczu... Duże, zielone, migdałowate. Obrysowane eye-linerem dookoła - z łezkowatą kreską w wewnętrznych kącikach i poziomą, przedłużającą obrys oczu w zewnętrznych. W tym krótkim, pierwszym momencie myśli przeleciały mi przez głowę, jak stado spłoszonych ptaków: "gdzie ja widziałem te oczy?".
    
    Zastygliśmy na chwilę, ona w bezruchu, ja powoli prostując się znów i osuwając w pseudo- wiktoriańskie, skrzydlate oparcie ...
«1234...»