1. Bede zawsze


    Data: 30.04.2020, Kategorie: Romantyczne Autor: Danny Crowe

    Spróbowałem się lekko uśmiechnąć, ale nie specjalnie mi to wyszło. Szatyn tylko sapnął cicho i usiadł obok mnie. Za chwilę poczułem jak usiłuje mnie ostrożnie przytulić. Poczułem się cholernie niezręcznie. To było dziwne… Przecież właśnie tego chciałem, tyle, że zaraz oczywiście musiałem sobie zacząć wyobrażać jakby to pięknie nie było, jakby Alois mnie kochał. Nie wiem sam, czemu, ale gdy tylko przychodziło mi być z kimś bliżej, stawałem się pierdolonym desperatem. Chciałem więcej. Dużo, dużo więcej, ale… Po prostu czułem, że na to nie zasługuję, że jestem śmieciem. Lekarze mówili, że właśnie to była przyczyna mojego całego nieszczęścia, nadwrażliwości, a wreszcie też i próby samobójczej. Na dobrą sprawę, wiedziałem o tym, ale dochodzenie, co mogło spowodować we mnie takie maniakalne myśli było na tyle bolesne, że wolałem trwać w przeświadczeniu, że jestem nikim, że nie jestem niczego wart. Nie oznacza to jednak, że to drugie było mniej bolesne. Dużo łatwiej było po prostu szukać dziury w całym i na siłę sobie udowadniać, że jest się do niczego. Poczułem jak Alois zaczyna mnie delikatnie głaskać po boku. Chciałem wtedy unieść głowę i spojrzeć mu w twarz, ale po prostu nie potrafiłem. Było mi za siebie nieludzko wstyd. Zawsze miałem takie dziwne wrażenie, jakoby każdy widział moje myśli. Potem przychodził strach, bo „co sobie ludzie o mnie pomyślą”, a na samym końcu znów się tylko gnoiłem w duchu i myślach. Nie wiem sam czy to jakaś mania czy zwykła depresja, ale to było po ...
    ... prostu nie do wytrzymania. Boże… Jak ja chciałbym go pocałować – pomyślałem z rozpaczą. Marzyłem o tym, żeby jeden taki pocałunek mógł wymazać wszystkie moje złe myśli, usunąć złe wspomnienia, złe emocje. Czy to możliwe? Lekarze twierdzili, że nie.
    
    - Avery… - sapnął po raz kolejny.
    
    Zacisnąłem mocno powieki, a potem otworzyłem i tak kilka razy jeszcze, jakbym chciał odgonić jakieś wyimaginowane łzy. Potem podniosłem lekko głowę i spróbowałem spojrzeć na chłopaka. Kiedy tylko spotkałem jego zielone oczy, natychmiast z powrotem spuściłem głowę. Chciałbym się jeszcze jakoś delikatnie zarumienić, wyglądać jakoś porządnie, uroczo chociaż, ale nie... Jedyne, na co mogłem liczyć to cienie pod oczami i wieczna bladość pucołowatych policzków, obskubane z nerwów wargi… Obrzydlistwo. Brązowowłosy uśmiechnął się z przekąsem i potrząsnął mną nieco.
    
    - Avery – powtórzył, a ja pokręciłem głową maniakalnie i znów zamknąłem oczy.
    
    Cholera… Gorąco mi. Gorąco. Niech on się ode mnie, kurwa odsunie, bo znów zrobię coś głupiego!
    
    Perrault powoli mnie puścił. Podniósł się z łóżka szpitalnego i podreptał pod drzwi. Pogrzebał chwilę w swoim starym szmacianym plecaku i wyciągnął jakąś małą książeczkę. Chwila… Album ze zdjęciami.
    
    - Myślę, że mimo wszystko czasem chciałbyś na to spojrzeć. – powiedział, kładąc mi brązową książeczkę na kolanach. Wsunął mi ją pod palce dłoni. Spojrzałem na niego nierozumnie, nic nie mówiąc. Zielonooki był troszkę zakłopotany.
    
    - To z Budapesztu. – wyjaśnił. ...
«123»